poniedziałek, 5 marca 2018

Pętla Żuław -VII-2012

            Ten rejs planowaliśmy już w ubiegłym roku. Niestety warunki pogodowe zawsze coś psuły. Przeszkodą był nawet wiatr północny, który uniemożliwiał wypłynięcie z przystani, bo przestrzeń pomiędzy lustrem wody, a nieczynnym mostem znajdującym się tuż za, była za niska, aby przejść łodzią. Poza tym płynąć np w deszczu i zimnie też nie byłoby zbyt przyjemne. W tym roku też mieliśmy już jedno nieudane podejście, ale decyzja o wypłynięciu w środę, 25 lipca była trafna. 

 Płynęliśmy w czwórkę, my i Maryla z Heniem. O czternastej trzydzieści wstawiłam ziemniaki, abyśmy zjedli obiad przed podróżą. Jeszcze się nie zagotowały, kiedy weszli Heniowie i był telefon. ” Jestem najpóźniej za dziesięć minut i zaraz wyjeżdżamy”. Nigdy tak nie gotowałam ziemniaków, ale nie było wyjścia. Z tych ledwie zagotowanych odlałam wodę, wsypałam je do pojemnika, resztę obiadu do drugiego pojemnika, jeszcze doprawiłam sos, wszystko do torby i ruszyliśmy. Obiad skończyłam na łodzi.




      Spieszyliśmy się, aby zdążyć na siedemnastą, na otwarcie mostu w Sobieszewie. Most pontonowy drogowy Sobieszewo na Martwej Wiśle otwierają o tej porze dnia o 17.00 i 19.00, lub gdy zbierze się 10 jednostek. Zdążyliśmy. Zresztą nie tylko na otwarcie mostu, ale i godziny pracy śluz w Przegalinie i Gdańskiej Głowie. Śluza Przegalina jest na przejściu z Martwej Wisły do Wisła, a Śluza Gdańska Głowa z Wisły na Szkarpawę. Most zwodzony w Drewnicy ( na Szkarpawie) był zamknięty, ale tam zmieściliśmy się pod przęsłami. Podobnie zresztą i w Rybinie. Tutaj jednak przycumowaliśmy na chwilę.



 Nie trzeba się już było spieszyć. Tego dnia nic nie mieli zamykać na trasie naszej wyprawy, a na wieczór mogło przydać się piwo. Poszliśmy więc do sklepu, zostawiając Henia do pilnowania łodzi. W Rybinie na Szkarpawie jest jeszcze most obrotowy kolejowy. Ten jest zawsze otwarty dla wodniaków. Zamykają go tylko jak jedzie pociąg. W Rybinie już kilka razy, ale tym razem zaskoczono mnie. Szkoda, że niezbyt mile. Otóż jest pomost cumowniczy i obok budynki chyba OSIR-u. W każdym razie wydaje się, że można skorzystać np z toalety zamiast iść w krzaki. Niestety pozostaje to drugie, bo w pomieszczeniach były dzieci /chyba na półkoloniach / i pani nas przegnała. Do przystani w Osłonce nie dopłynęliśmy. Na noc zatrzymaliśmy się w trzcinach. Zaszło słońce, wzeszedł księżyc, cisza i spokój.


      Rano śniadanko, które smakuje na wodzie zupełnie inaczej niż to w domu i ruszyliśmy dalej. Do Osłonki nie było już daleko, ale my płynęliśmy dalej w kierunku Zalewu Wiślanego.




 Oczywiście na Zalew nie wpłynęliśmy, bo wcześniej jest wejście do Nogatu. Nogat, 62 kilometry wody stanowiącej wschodnie ramię ujściowe Wisły, to ogrody na wodzie i ostoja ptactwa. Zaraz na początku w Kępinach minęliśmy stojący przy brzegu prom „Wacław”. Nieco dalej kolejna atrakcja Nogatu, śluza Michałowo. Jej długość wynosi 57 metrów, szerokość 9,54 m. Różnica poziomów wody wynosi 2,40 metra. Ręcznie obsługiwane wrota. Na Nogacie są cztery śluzy. Kolejną w tym dniu była w Rakowcu. Wymiary podobne jak poprzednia, ale spadek wody większy bo prawie trzy metry. Za śluzą dopłynęliśmy do brzegu, by na ladzie zjeść obiad. Zupę przygotowaną poprzedniego dnia wystarczyło podgrzać, do tego bułka. Pychota. 



















































Naszym celem tego dnia był Malbork.
      Dopłynęliśmy około szesnastej. Nowa przystań żeglarska jest super. Wszystko nowe, czyściuteńko i miło. Woda, prąd, prysznice, WC. Zdziwiło nas, że wszystko za darmo. Wieczorem poszliśmy na zamek. Codziennie po zmroku odbywa się tam przedstawienie „Światło i dźwięk”. Przedstawienie trochę magiczne. Obrazy i cienie ukazujące się na tle murów starego zamczyska snują opowieść. Głosu użyczają im znani aktorzy. Trwa to godzinę. Spać poszliśmy po północy.
      Po śniadaniu, trochę później niż zakładaliśmy, wyruszyliśmy dalej. Tuż za mostem – kładką spotkała nas niespodzianka. Wąż doprowadzający chłodzenie do silnika, ocierał się o pasek i został nadtarty, przez co przeciekał płyn do chłodzenia. Mieliśmy taśmy izolacyjne, więc nasi mężczyźni prędko uporali się z problemem.
      Pozostały nam jeszcze dwie śluzy Szonowo i Biała Góra i już byliśmy na Wiśle. Coraz sprawniej szło nam cumowanie. Każdy znał swoje miejsce na jachcie, a Maryla podczas śluzowania w Białej Górze poszła jeszcze po wodę z kranu.
      Na Wiśle kolejna niespodzianka. A trudno uwierzyć. Wisła największa rzeka, królowa rzek a nasz jacht który potrzebuje minim 60 cm wody tarł po dnie.
  

      Potrzeba było nie małych zabiegów, aby przeprowadzić go przez Piekło. Ponoć stąd wzięła się nazwa miejscowości, że flisacy mówili o tym miejscu” jak przejdziesz przez to piekło, to jesteś uratowany”. My też byliśmy uratowani. Sonda na niektórych odcinkach już bliżej morza pokazywała prawie 9 metrów głębokości. Mijaliśmy kolejne miejscowości. Z wody pstrykaliśmy zdjęcia.









      Minęliśmy Gorzędziej i Tczew. Pomost cumowniczy w Tczewie nie zachęcił nas do zatrzymania. Nocowaliśmy tam w ubiegłym roku. Teraz przez ostatnią śluzę, która była jednocześnie pierwszą, w Przegalinie, popłynęliśmy do Błotnika.

     Przystań nowa, nawet bardzo, bo tegoroczna i fajna, ale. No właśnie. To nie to co Malbork. Bałagan, zaśmiecony budynek, brak takich drobiazgów jak lustro w łazience, koszy do większych śmieci. Trudno się dziwić, że potem są efekty. Biwakowaliśmy tam jeszcze następnego dnia.
Wyruszyliśmy tak, aby zdążyć na otwarcie o siedemnastej mostu w Sobieszewie. Wyjazd był super udany. Dopisała pogoda. Zrealizowaliśmy nasz od dawna planowany rejs.
/ lipiec 2012 /

Brak komentarzy: