piątek, 16 marca 2018

Szczawno Zdrój

     Podróż upłynęła nam dobrze. Prędko i sprawnie dojechaliśmy do miejsca przeznaczenia, chociaż wybór „optymalnej” trasy z autostradami wcale nie oznacza najlepszej. Z kolei przy „szybkiej” Ibisz przegania nas gdzieś, nie tam gdzie my chcemy. Przed dziewiętnastą byliśmy na miejscu. Niestety zakotwiczyliśmy dopiero około dwudziestej pierwszej, bo tyle trwały poszukiwania noclegu. W mieście był ponoć jakiś turniej szachowy, wiec w hotelach oblężenie. Udało nam się w końcu dostać pokój gościnny za cenę zbliżoną do noclegu w hotelu, tyle że bez śniadania. Mieliśmy pokój z epoki wczesny Gierek, bez śniadania, ale pościel była czysta. W Zakopanem za takie warunki płaci się 35,- zł, a tutaj jeszcze raz tyle. Ale cóż, była okazja więc skasowali. Rano przenieśliśmy się do naszej rezydencji.
  

     Grand Hotel z 1909 roku, dawna własność  księżnej Daisy i jej małżonka robi wrażenie. Szczawno Zdrój to niewielka miejscowość uzdrowiskowa, około 6 000 mieszkańców więc taki hotel sanatorium jest tutaj imponujący. Wrażenie robi też wnętrze. Duży hol, lustra, kolumny, schody .
  
      Pokój dostaliśmy z widokiem na ogród, który jeszcze nie jest zielony, ale czeka na rozkwitnięcie. Pokój jest po remoncie. Jest w nim jak w niezłym hotelu. Pasuje do całości.
      Niestety wielu kuracjuszy już na wstępie nas ostrzegało i narzekają na warunki, że stare meble, że brudno itd. Do jednego takiego pokoju mieliśmy okazję wejść. Jego lokatorzy nie przedstawiali nic szczególnego, ot zwykli ludzie i raczej niewiele z ich dochodów szło na służbę zdrowia, ale wymagania mieli ogromne. Pokój owszem nie był taki jak u nas, bo łazienka stara, parkiet trochę wytarty, meble też nie nowe, ale pokój był bardzo słoneczny, pościel czysta. Lepiej niż na naszym pierwszym noclegu. Nie przyjechali tutaj na wczasy, pławić się w luksusie, ale na koszt funduszu , również z moich pieniędzy. Myślę, że nie mają pojęcia jakie są koszty utrzymania takiego obiektu i finansowania tego wszystkiego. Skąd brać środki na to wszystko? Widać, że sukcesywnie coś się robi, ale chyba pokoje po remoncie są rezerwowane dla pełnopłatnych. I to chyba słusznie. Od następnego dnia rozpoczęła się wędrówka na zabiegi. Pijalnia wód, a jakże woda też może być zabiegiem.



  
       Zakład przyrodoleczniczy z zewnątrz nie aż tak imponujący, ale w środku widać historię. Jego wystrój przypomina starożytną grecką świątynię.





  
      Budowla wiekowa, ale odnowione korytarze, hole, łazienki. W niektórych pomieszczeniach jest jeszcze potrzeba odnowienia, Kozetki mówią, że sporo pacjentów z nich korzystało, tu i ówdzie przydałby się malarz, ale przecież za to, czym się dysponuje nie można zrobić wszystkiego na raz. Panie od obsługi bardzo miłe Zarówno te od zabiegów jak i od karmienia. Posiłki smaczne. Czegóż chcieć więcej. A jednak. Chciałoby się jednak jeszcze co nieco. Szwankuje to, co nic nie kosztuje. Informacja i organizacja pewnych spraw. Przy recepcji leżą wydrukowane krótkie informacje z nazwiskami pracowników od administracji, godzinami posiłków i adresem parkingu. Brak informacji co zabrać na poszczególne zabiegi, gdzie np można nabyć jednorazowe prześcieradło, które mamy przynosić na zabiegi. Na dodatek pewna pani recepcjonistka udziela w tym zakresie zupełnie błędnych informacji, przeganiając kuracjuszy w poszukiwaniu. Byłam kiedyś w sanatorium, gdzie na pierwszym zabiegu otrzymałam prześcieradło, ręcznik który nosiłam ze sobą aż do końca, po czym zwróciłam. Gdzieś indziej można było kupić jednorazówki w recepcji. Niestety trzeba to odpowiednio zorganizować, a można by było i to za darmo. Brak też informacji jak długo trwają poszczególne zabiegi, jakie jest ich działanie i kto je wykonuje. Byłam u lekarza, który je przydzielił, ale nie wiem jak się nazywał i jakiej był specjalizacji. Wszyscy cicho ciemni. Braki organizacyjne nadrabiają animatorzy kulturalni. Propozycje wycieczek i różnych imprez składają różne biura . Jest też wiele możliwości spędzania wolnego czasu na miejscu. Parki, cukiernie, restauracje, teatr zdrojowy itd. Jest co robić. Wczasy połączone z leczeniem.



  
      Szczawno Zdrój to nieduża miejscowość, jednak swój teatr ma.
      Z pewnością jest to dzięki dużej zasłudze mieszczącego się tutaj uzdrowiska, ale miejscowi korzystają. My też od rana do obiadu mamy zabiegi, a potem turystyka, rozrywka, spacery, no i też kultura. Byliśmy w teatrze na koncercie pt. „Parada przebojów” w wykonaniu Kameralnej Orkiestry Straussowskiej z Wrocławia i Jędrzeja Tomczyk (tenora) Teatr zbudowano w 1896 r. w miejscu przylegającego do Kursalu bazaru, w zastępstwie rozebranego pod koniec XIX wieku teatru szczawieńskiego, który mieścił się na obrzeżach uzdrowiska. Za klasycystyczną elewacją budynku kryje się bogato zdobione neorokokowe wnętrze, sali teatralnej. W 2011 za cenę prawie 900 tysięcy złotych przeprowadzono remont teatru. Na remont prowadzony przez gminę, pozyskano prawie 630 tysięcy złotych dofinansowania. Konserwatorzy oczyścili sztukaterię, która teraz błyszczy jak nowa.


    
      Kiedy tutaj przyjechaliśmy zaledwie trawa była zielona, reszta to szarości. Bukszpany, które zielone są przez cały rok, znaczyły obrzeża trawników. Gdzieniegdzie niewielkie pączki czekały na słońce.



  
Wystarczyło jednak kilka dni i wszystko rozkwitło. Kolorowo zrobiło się w ogródkach.

  
Rozkwitły forsycje, magnolie i inne krzewy i drzewa. Nabrzmiewają pąki kasztanów.





   
 Kwieciście na trawnikach, w parkach na skwerkach.


  
Szkoda, że nie doczekamy jak zakwitną azalie i różaneczniki, a jest ich tutaj mnóstwoAle wracając do naszego pobytu. Animatorzy kultury wymyślają sposoby zajęcia nam czasu wolnego. Jedną z imprez była biesiada na łowisku. Kiedy zajechaliśmy na miejsce trochę się przeraziłam. Plac, gdzie zaparkował nasz autobus, raczej nie przypominał parkingu. Obok szopki jak składowiska złomu. I w takich warunkach mamy biesiadować? Kiedy się rozejrzeliśmy okazało się, że na łonie natury wcale nie było tak źle, a nawet przyjemnie. Świeża zieleń, śpiew ptaków no i był ciepły wieczór.
  

      W znajdujących się tutaj stawach można było złowić sobie rybkę, pstrąga lub karpia lub po prostu zamówić smażoną. Smakowała wyśmienicie.



  
      W pomieszczeniach wewnątrz owych szopek istny bajzel. Wszystko, co chyba na całym Dolnym Śląsku było już nikomu niepotrzebne. Stare sprzęty, maszyny, urządzenia itp, itd.

  
      Były również stoły, ławy przygotowane do biesiadowania. Miła dla ucha muzyka zachęcała do tańców. Muzyka nie dyskotekowa, ale walczyki, polki, tanga, czacze, rockendrole itp. W sumie miłe popołudnie i wieczór.

/ kwiecień – maj 2013 /

Brak komentarzy: