wtorek, 10 lipca 2018

Weekend z naturą

           Na początku tygodnia padła propozycja " może byśmy gdzieś pojechali na weekend". Byłam trochę zmęczona codziennymi obowiązkami i ogrodem, więc obudził się we mnie dawny zew. Jedźmy. Ale dokąd? Najpierw sięgnęłam do mojego spisu ogrodów pokazowych, arboretów itp. Potem musiał być jakiś nocleg, najlepiej z jakąś atrakcją. Może winnica, spa, czy coś podobnego. No i jeszcze coś po drodze i tak powstał plan na dwa dni. 
         W sobotę po śniadaniu ruszyliśmy. Pogoda była ładna, a przed nami  209 kilometrów. Celem były ogrody Markiewiecz w Marcinkowie koło Mrągowa. Ogrody istnieją od niedawna, bo zaledwie w  2008 roku powstała firma, która początkowo zajmowała się projektowaniem ogrodów i terenów zieleni miejskiej, jak również założeniami ogrodów i ich późniejszą pielęgnacją. Z biegiem lat podmiot rozrastał się i zmieniał profil swej działalności. Na powierzchni zaledwie 3000 metrów kwadratowych zaaranżowano czternaście wnętrz - ogrodów. / zdjęcie ze strony  http://ogrodymarkiewicz.pl/ogrody/


          Ogrody Pokazowe  to miejsce bajkowe, pełne kolorów i zapachów. Nie zwiedziłam ich wiele, ale pierwsze były w Dobrzycy i teraz wszystkie do nich porównuję i wszystkie przy nich giną. W tym, czułam się prawie jak w swoim, tyle że tu wszystko było już bardziej wyrośnięte. Chodziłam, podglądałam przykłady ścieżek, murków zatopionych w zieleni, rośliny. Jest tam wiele miejsc do odpoczynku, ławeczki, altanki.  Można chodzić  boso po miękkiej murawie i zaglądać do domków owadów. 









    Co to za roślina? Ma bardzo skręcone listki. Chyba jakaś wierzba. Szkoda, że nie było tabliczek z określeniami.





                 A tutaj, przed motylarnią były nawet pokrzywy, ale motyli mało. Rozczarowała mnie, bo motyle były, ale na zewnątrz i u mnie jest ich więcej i większa różnorodność, a motylarni nie mam.


                Kolejne pytanie, co to za roślina. Podobała mi się, więc zacznie się poszukiwanie w internecie.











                I to kolejne niewiadome, a podobały mi się.





          W różance była akurat jakaś próba teatralna w wykonaniu dzieci.






              I jak dla mnie, dziwne zestawienie. Róże i iglaki?


          I była hortensja, jaką ostatnio kupiłam. Tylko z moją nie wiem co się stało, bo po wiatrach, które ostatnio były, jej liście zeschły na pieprz. Pączki kwiatowe jeszcze się trzymają, ale nie wiem co będzie dalej. Pani w ogrodach nie potrafiła mi powiedzieć, co to może być.





       Ogrody Pokazowe Markiewicz to nie tylko oglądanie ogrodów, bo organizują oni festiwale, koncerty , imprezy sportowe, warsztaty edukacyjne za co zostali docenieni przez władze lokalne i nie tylko. Pobyt w ogrodach zamknął nam się  mniej więcej w godzinie. Zatem nie warto byłoby przejeżdżać dwieście kilometrów dla nich samych. My kolejny postój zrobiliśmy w Sorkwitach. Jest to miejscowość na Mazurach, leżąca pomiędzy jeziorami Gielądzkim i Lampackim. Wieś została założona w 1379 roku przez Wielkiego Mistrza Krzyżackiego  Winricha von Kniprode. W Sorkwitach rozpoczyna się jeden z  ponoć najpiękniejszych szlaków kajakowych Europy, jest to szlak rzeki Krutynii. Nas przyciągnął tam neogotycki pałac, również atrakcja tego miejsca. Czytałam, że jest w nim hotel i restauracja. Miałam ochotę na kawę i lody, niestety, to było chyba kiedyś i jest nieaktualne. Teraz wszystko zamknięte, ogrodzone i żywego ducha. Chociaż pałac żyje, bo ogród zadbany.
             Pałac w Sorkwitach to  budowla z czerwonej cegły, przypominająca średniowieczny zamek. Stoi nad  jeziorem Lampackim, otoczony parkiem z przewagą starych drzew. Posiada wiele zdobień, baszt, wieżyczek. W czasie I wojny światowej pałac został zniszczony przez wojska generała Samsonowa, ale potem odbudował go baron Bernardavon Paleske w latach 1922-23. Po wojnie był w rękach PGR-u. Teraz nie wiem co się w nim dzieje. Jest  w rękach prywatnych.





















        To za płotem, bo prywatne. Przed płotem dla wszystkich,  natura.





        Na sobotę pozostało nam jeszcze miejsce z noclegiem. Wybrałam Warmińskie Winnice. Skusiła ta winnica, bo dom na zdjęciu w internecie wcale nie był aż tak zachęcający. Pokoje owszem, więc zarezerwowałam i pojechaliśmy. Warmińskie Winnice znajdują się w Skajbotach, w gminie Barczewo. Jechaliśmy zgodnie z nawigacją, ale traciliśmy nadzieję, czy dobrze. Droga polna, piaszczysta, raz pod górkę, raz z górki. Na mapie były wcześniej dwie miejscowości, a tymczasem jak jechaliśmy były jeszcze dwie inne. Wytrwali osiągają jednak cel. Dojechaliśmy do Skajbot czy może Skajbotów. Malownicza wieś położona trzynaście kilometrów od Olsztyna, ukryta wśród lasów i jezior. Założona w 1362 roku. W 1487 roku wykupiona została przez kanoników od spadkobierczyni, wdowy po Michale Schaybot.
        W internecie przeczytałam, że jest tam nietypowy przystanek autobusowy. Zamiast smutnej wiaty, przytulna chatka. Na ścianach obrazki i zegar z kukułką, jest namalowane okno, w środku stoi stół nakryty obrusem, krzesło i ławy zachęcające do przycupnięcia. Inicjatywa mieszkańców Skajbot. Zdjęcie znalazłam też w internecie, chyba z okresu świątecznego bo jest choinka na nim. Ciekawy pomysł.


           Do winnicy miało być jeszcze dwa i pół kilometra, ale miałam wrażenie że było dużo więcej. To chyba przez tą piaszczystą drogę i bardzo wolne jechanie. 



         Jak wiejskie czy leśne drogi w moim dzieciństwie. Ale może to ma swój cel, bo na końcu ukazał nam się przedsionek raju. Wymarzone miejsce do wypoczynku. 
         Warmińska Winnica położona jest w pradolinie jeziora Bogdańskiego i z dostępem do jego brzegu.


              Winnica to wygodne pokoje / nasz taki był / 


           Zewnętrzny, nieduży basen kąpielowy, sauna, bania, zarybione stawy dla wędkarzy, pole golfowe, łódka, kajak, różne zakątki do przycupnięcia i dużo, dużo miejsca na spacery. Zresztą co tu mówić. Lepiej zobaczyć. Jedyna uwaga. Wcześniej trzeba zamówić jedzenie. Na stronie przeczytałam tylko ceny, ale nie, aby zamówić posiłki zaraz przy rezerwacji noclegu. Głodni jednak nie zostaliśmy. Była i kolacja i śniadanie.











            Jezioro zarasta, ale ma to swój urok. Lilie wodne, ptactwo.















































            Jak winnice to też wino własnej produkcji, smakowało.


            Wszystko co dobre ma kiedyś swój koniec. Nasz pobyt skończył się w niedzielę. Pożegnaliśmy więc winnice 


 
          i znowu piaszczystą drogą wśród wiejskich klimatów...., pożegnaliśmy Mazury. 





      Pojechaliśmy na Warmię do Nowego Kawkowa.



            A tam, odrobina Prowansji i " Lawendowe Pole" . Jest to ekologiczne gospodarstwo założone przez Panią Joannę Posoch, która porzuciła miejskie życie w zamian za spokój i możliwość obcowania z przyrodą. W lipcu fioletowo i bajecznie. Słychać brzęczenie setek pszczół obsiadających lawendowe krzaczki. 









            Przy plantacji lawendy w 2014 roku powstało Lawendowe Muzeum Żywe im. Jacka Olędzkiego. W łemkowskiej chałupie spod Rymanowa zgromadzono różne sprzęty, organizuje się warsztaty uzyskania z roślin dobroczynnych substancji, uczy się o zdrowotnych zaletach lawendy, organizuje się warsztaty technik rękodzieła, warsztaty kulinarne zdrowego jedzenia itd.






          Wstęp do Muzeum jak i na lawendowe pole jest bezpłatny. Obok Muzeum Żywego powstał Tajemniczy Ogród czyli mini ogród botaniczny roślin zapomnianych, użytecznych i zielarskich. 







               Na miejscu jest niewielki sklepik, w którym można kupić lawendowe produkty, napić się herbatki czy lawendowej lemoniady.


          A wszystko to w otoczeniu pięknej zieleni. 







                Nic dziwnego, że bohaterka tej rzeczywistości się w niej zakochała. Nie wiem jak to znosi zimą, ale może się dowiem, bo kupiłam w lawendowym sklepiku jej książkę.


              Idę czytać.

Brak komentarzy: