środa, 24 stycznia 2018

Kołysanie na falach - Kąty Rybackie -VII-2010

         Kołysana na falach powtarzam słowa piosenki ” Ach, jak przyjemnie kołysać się wśród fal, Gdy szumi, szumi woda i płynie sobie w dal”. I płynie łódź, a ja zachwycam się tym, co wokoło. W piątek z samego rana wybraliśmy się w kolejny rejs. Wszystko przygotowane zostało już w czwartek, aby rano bez zbędnej zwłoki wyruszyć. W Sobieszewie otwierają most o określonej godzinie. Jak się nie zdąży, to trzeba czekać na następne, a przecież szkoda czasu. Zdążyliśmy nie tylko my.

      Na trasie mostów było więcej. Podnoszone, przesuwane. Były też dwie śluzy. Jeżeli na jachcie płyną dwie osoby, to każda z nich staje się załogą. Ja też zarzucałam cumy. Po raz pierwszy zresztą. Nauczyłam się też czytać i płynąć wg mapy. Przede wszystkim podziwiałam widoki. Te ogrody na wodzie mnie szczególnie urzekały.



















      
      Płynęliśmy Wisłą, Szkarpawą i Wisła Królewiecką. Ta ostatnia była takim osobliwym ogrodem. Ledwie zaznaczony wąski tor, a po bokach porastała roślinnością. Tylu nenufarów i grążeli jeszcze nie widziałam. W planie docelowy był Stutthof, ale po obiedzie popłynęliśmy dalej. Do Kątów Rybackich to tylko krok. Trzeba wpłynąć na wody zalewu wiślanego i już prawie… Tutaj inne ” ogrody”, a mianowicie mnóstwo porozstawianych sieci. trzeba uważać, aby się w nie nie zaplątać.


       W rybackiej przystani musi być rybka, a po niej zwiedzanie miejscowości. Muzeum już zamykali, więc zostawiliśmy go sobie na następny dzień, ale spacerkiem można się przejść w kierunku zatoki. Kilkoro śmiałków się kąpało. Możliwe, że woda była ciepła, ale strasznie wiało. Przy nadbrzeżu zalewu, wędkarze łowili rybki. Polowały na nie również liczne mewy.

  
       W sobotę, zgodnie z założeniami wyruszyliśmy w drogę powrotną. Tym razem kołysanie było zupełnie inne. Nie powiem, że się nie bałam. Po powrocie do domu, powiedziałam, że w górach czuję potęgę Boga. Na tych wzburzonych , półmetrowych falach poczułam potęgę diabła. Do wejścia do Szkarpawy było jeszcze sporo drogi, a w kierunku zalewu szła burzowa chmura. Woda była dziwna, jakby żółta, a na dodatek pełno sieci.

  
      Staraliśmy się płynąć zygzakiem. Zawsze prostopadle do fali, ale zmiana kierunku była straszna. Dowiedziałam się, że wysoka , duża fala jest co któraś, a podczas tych niskich zmienia się kierunek pływania. Wcale nie było to łatwe, aby nadążać pomiędzy sieciowymi „opłotkami”. Zanim zaczęło lać, zdążyliśmy wejść na Szkarpawę. Burza została za nami. Mogliśmy rozłożyć dach. Wody na rzekach były spokojne, spokojnie więc dopłynęliśmy do domu.







     
  Z tej wyprawy przywiozłam zupełnie nowe doświadczenia.
/ lipiec 2010 /

Brak komentarzy: