środa, 19 czerwca 2019

Bieszczady i nie tylko - dzień drugi

                   Drugi bieszczadzki dzień to trasa około 100 kilometrów autem. Z Lutowisk osiem kilometrów na północ leży Lipie. Wraz z Michniowcem oraz Bystrem tworzą tzw. Krainę Lipecką. Jej krajobraz rozległych, pokrytych kwiecistymi łąkami i przegrodzonych rzędami wierzb pagórków, wywołuje wrażenie i skłania do snucia porównań z Toskanią. My pojechaliśmy do Michniowca. Niewielka wieś, położona tuż przy granicy z Ukrainą. Założona na początku XVI wieku. W latach 1944–1951 znajdowała się w granicach dawnego ZSRR. Do czasu wybuchu ostatniej wojny światowej była to już duża wieś zamieszkała przez ponad 1000 mieszkańców (obecnie ok. 150). Położona na uboczu z dala od głównych dróg i szlaków. Na końcu wsi, pod lasem, w 2001 roku powstała farma jeleni. Ponad 200 hektarowy teren łąk i lasów został ogrodzony, a do środka wpuszczono sarny, daniele i jelenie. Żyją tam w naturalnych warunkach, mając do dyspozycji bagna, łąki i lasy. Zimą są dokarmiane. Ferma oferuje hodowlane zwierzęta do zasiedleń lasów. Jedno ze stad mogliśmy podejrzeć.



        Do Michniowca ściągnęła nas przede wszystkim dawna cerkiew grekokatolicka z 1863 roku o  nigdzie nie spotykanej w regionie konstrukcji  Obok niej stoi drewniana dzwonnica z 1904 roku. Sąsiaduje z nimi stary cmentarz przy cerkiewny. Cerkiew obecnie spełnia rolę kościoła rzymskokatolickiego.




           We wsi można spotkać dużą ilość kamiennych krzyży przydrożnych oraz resztki dawnej zabudowy drewnianej.


               Kolejnym przystankiem było Bystre i drewniana cerkiew zbudowana w stylu historycyzmu ukraińskiego w latach 1901–1902.  Jest to  największa drewniana cerkiew w Bieszczadach. Cerkiew jest od wielu lat w remoncie.







          W pobliżu cerkwi znajduje się bojkowski cmentarz z XIX wieku. Po dziś dzień nie wiadomo, gdzie wykonano trzynaście zachowanych nagrobków, z których dwa stworzono z piaskowca. Jedynie dwa nie są zakończone krzyżami, pozostałe posiadają krzyże żeliwne lub kamienne.  Jeden z  nagrobków to sam krzyż żeliwny. Na wszystkich krzyżach przedstawiono Chrystusa Ukrzyżowanego w tradycji bizantyjsko-ruskiej, ze stopami przybitymi osobno, głową opadającą na prawe ramię i zaciśniętymi dłońmi. Cmentarz, znajduje się około 100 metrów od cerkwi, po drugiej stronie drogi



          Czarna Górna to wieś pełna swojskich klimatów. W jej centrum stoi okazała świątynia z pięknym ikonostasem i bocznymi ołtarzami. Niestety z wiadomych powodów zamknieta i zdjęcie przez szybę. Do 1951 roku  spełniała rolę cerkwi, teraz kościoła. Jej wygląd zewnętrzny odbiega nieco od cerkiewnego. To chyba jedyny taki przypadek w Polsce na obiekcie cerkiewnym. Otóż pod koniec XVIII i niemal do końca XIX wieku w architekturze cerkiewnej, zwłaszcza w Galicji Wschodniej panuje trend tzw. latynizowania czyli budowania świątyń podobnych do kościołów rzymskokatolickich.  Pomijano na przykład typowe elementy architektoniczne jak kopuły, które zastępowano dachami dwuspadowymi.




             W Czarnej zobaczyć też można  nadal czynną kopalnię ropy naftowej. Nazwa wsi Czarna prawdopodobnie pochodzi od naturalnych wycieków ropy naftowej, którą na masową skalę zaczęto tu wydobywać w połowie XIX wieku i robi się to nadal. Jest to jedna z najstarszych w Polsce kopalnia ropy naftowej. Wiele urządzeń  pamięta  czasy przedwojenne i ma się wrażenie, że to żywy techniczny skansen. 


      Występują tu także źródła wody mineralnej i od 1974 roku Czarna Górna to wieś agroturystyczna i siedziba gminy. Lokowana w 1505 roku w rozległej kotlinie potoku Czarny.  Wieś posiada status uzdrowiska. Oprócz wyżej wymienionych atrakcji posiada prywatne Muzeum Historii Bieszczad, a ze spraw przyziemnych warto zajrzeć do Galerii Barak.



            Na  bieszczadzkim Szlaku Architektury Drewnianej znajduje się też cerkiew w Polanie. Cerkiew  położona jest nieopodal trasy obwodnicy bieszczadzkiej w pobliżu miejsca gdzie znajduje się nowobudowany kościół rzymskokatolicki. Jest widoczna  z drogi.
            Świątynia datowana jest umownie na rok 1790, co oznaczałoby że jest to najstarsza zachowana cerkiew w Bieszczadach. Prawdopodobnie jest ona jednak jeszcze starsza. Miejscowa tradycja głosi, iż wzniesiona została na przełomie XVI i XVII wieku jako kaplica dworska właścicieli ziem, którymi byli wówczas Urbańscy. W roku 1780 ukończono budowę nieistniejącego obecnie kościóła rzymskokatolickiego i wówczas Urbańscy mieli przekazać ową kaplicę Rusinom w ramach podziękowania za pomoc w pracach przy budowie kościoła. Zatem data 1790 mogłaby oznaczać rekonsekrację czyli powtórne poświęcenie świątyni.
Po roku 1951 cerkiew używana była jako magazyn zboża. W roku 1968  wystąpiono do władz powiatu o zgodę na przejęcie cerkwi do celów religijnych dla obrządku rzymskiego. Odpowiedź była negatywna, aż w 1969 roku, dzięki uporowi księdza i grupy parafian została przekazana parafii. Z końcem lat 80-tych XX wieku proboszcz planował dawną cerkiew rozebrać a na placu po niej wybudować nowy kościół. Udało się jednak księdza przekonać, że jest to zabytek i rozbiórka jest niemożliwa. Nowy kościół powstał na placu obok.



          Na przy cerkiewnym cmentarzu zachowało się kilka grobów. Pochylające się krzyże porasta wysoka trawa. Ktoś zatknął jeszcze sztuczny kwiat, bo pamięta, a może bo tak wypada.

             
           Byliśmy już głodni, więc reklama przy drodze zapraszająca na pyszne jedzenie z widokiem, skusiła. Wyboczyliśmy z trasy , a na miejscu całowanie klamki, bo restauracja czynna tylko w weekendy. Niestety zapomnieli tego dopisać na dole, na reklamie. Widok też taki sobie.



           Za to w Wołkowyjach smażalnia Złoty Pstrąg, tuż przy drodze była super. Świeża smażona rybka, miła obsługa i też widok. Polecam.


                W Polańczyku grzało już niemiłosiernie. Temperatura powyżej 30 stopni i patelnia. Zaparkowaliśmy gdzieś przy ulicy Zdrojowej i poszliśmy na kawę i lody. Potem spacer po parku, bo tam był cień i trochę przyjemniej.



         Polańczyk wspomniany  był w dokumentach już w  1580 roku, ale  powstał dużo wcześniej. Powstanie Zalewu Solińskiego w 1968 roku i wybudowanie „małej obwodnicy bieszczadzkiej” a także uzyskanie statusu uzdrowiska w 1974 roku przyczyniły się do szybkiego rozwoju tej niewielkiej miejscowości. Polańczyk-Zdrój posiada największy w Bieszczadach i liczący się w Polsce zespół 9 sanatoriów i kilkudziesięciu ośrodków wczasowych, wypoczynkowych i hoteli. Pełen klimatycznych kawiarni i galerii usytuowanych na skwerze zdrojowym. Do  sanktuarium Matki Bożej Pięknej Miłości z cudowną ikoną Matki Bożej z  Łopienki już nie poszliśmy. Jest to stara ruska ikona Matki Boskiej Umilenia, nazywana także Matką Boską Łopieńską lub Bojkowską Madonną, jeden z najbardziej znanych i cennych obrazów w regionie, reprezentuje typ tzw. ikony karpackiej. Prawdopodobnie została wykonana około XIII-XIV wieku. Szkoda, ale temperatura za bardzo dawała się we znaki i do sanktuarium już nie poszliśmy. Ruszyliśmy do Soliny. 
          Pierwszy raz Solina wzmiankowana była w dokumencie z 1426 jako miejscowość leżąca w dobrach Kmitów. W połowie XIX wieku właścicielem majątku Solina był Franciszek Leszczyński, uczestnik powstania styczniowego z 1863 roku, porucznik wojsk austriackich, uczestnik bitwy pod Solferino, pochowany w 1904 roku w Uhercach. Do 1939 we wsi znajdował się dwór. Większą część mieszkańców stanowili Polacy. Po II wojnie światowej zostali stąd wysiedleni wszyscy Ukraińcy. Obecnie wieś jest osiedlem pracowników elektrowni wodnej i domów wypoczynkowych. W pobliżu wsi znajduje się Jezioro Solińskie powstałe w 1968 roku  poprzez spiętrzenie wód rzek San i Solinka. Przed powstaniem zapory i elektrowni wieś znajdowała się w miejscu obecnego dna zbiornika. Zapora solińska jest jedną z największych atrakcji turystycznych tej miejscowości, a także całych Bieszczadów.  Łączna długość linii brzegowej zbiornika wynosi około 160 km. Średnia głębokość jeziora to 25 metrów, a maksymalna ponad 60 metrów. 





              Było tak gorąco, że nie chciało mi się spacerować po zaporze. Nie było to dla mnie nic nowego, bo byłam tam już dwukrotnie. W budach na parkingu kupiłam duży słomkowy kapelusz do pracy w ogrodzie. Przydał sie i tam, ale w pewnym momencie powiedziałam, dalej nie idę. Pozostali też się wnet nacieszyli. Przez Uherce wróciliśmy do Lutowisk. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w Rabem  przy dawnej cerkwi greckokatolickiej o niespotykanej bryle i z zachowanym ikonostasem, w otoczeniu której znajduje się cmentarz przy cerkiewny. Ikonostas "kradziony" przez kratę, bo było zamknięte.






          
                   Po obiadokolacji, gdy temperatura opadła wybraliśmy się jeszcze do Lutowisk. Zobaczyliśmy neogotycki kościół, cmentarz żydowski na którym znajduje się około 500 nagrobków, niestety w zbyt wysokiej trawie trudno je szukać, cmentarz położony przy byłej cerkwi z ciekawymi nagrobkami oraz ruiny synagogi.







      Szlakiem rozpoczynającym się tuż za szkołą, prowadzącym na kirkut, poszliśmy dalej na punkt widokowy na pasma gór i Lutowiska. 






                   Wracaliśmy przy tablicy upamiętniającej miejsce zgonu bohaterki książki : Chata Magoda" i  przy starej chacie bojkowskiej. 



        Inna, wyremontowana znajduje się w obrębie gospodarstwa agroturystycznego Magoda.





           Dzień zakończyliśmy jak zwykle na tarasie. 

Brak komentarzy: